Z motyką na słońce.
To był przedostatni roku XX wieku - dokładnie marzec 1999. Raczkująca jeszcze "samodzielna działalność gospodarcza" zamarzyła się także mnie - 24-latkowi, który miał więcej entuzjazmu niż wiedzy na ten temat. Dopiero co spłaciłem ostatnią ratę za komputer, kupiłem telefon komórkowy w tworzącej się pierwszej sieci komórkowej. Na telefon stacjonarny w mojej wiosce pod Poznaniem mogę liczyć za 6-7 lat - wniosek złożony. Fiata Cinquecento wziąłem na kredyt - jeszcze zanim odszedłem z poprzedniej firmy. Teraz ZOSTAŁEM SAM...
Waleczny, mężny i wytrwały.
Pierwsze wyposażenie laboratorium w meble laboratoryjne omawiałem jeszcze w marcu. Rozmowy trwały przez dwa miesiące. Potem długie oczekiwani na decyzje. Wyprodukowanie mebli to kolejny miesiąc, zmontowanie i oczekiwanie na płatność - kolejne 30 dni. Pierwsze miesiące działalności to strach przed kolejnym rachunkiem za telefon komórkowy i wizja braku zleceń. Firmę nazwałem VALOROUS - co oznacza waleczny, mężny i wytrwały. Przetrwanie pierwszego roku było najtrudniejsze (był jeszcze gorszy rok, ale o tym później). Na szczęście w najtrudniejszych momentach dzwonił ktoś z kolejnej firmy, bo ktoś innych mnie polecił.
Jak marynarz.
Przez kolejne dwa lata byłem gościem w domu. Wyjeżdżałem we wtorek i wracałem w piątek. Poniedziałek był dniem planowania. Rozmowy z klientami, rozmowy z dostawcami i z producentami. By uzyskać telefon stacjonarny wynająłem pierwsze biuro - czytaj "piwnicę", i zatrudniłem pierwszą osobę do pomocy.
Biznes na druciku.
Kolejny krok to zatrudnienie projektanta i kosztorysanta i zamiana „piwnicy” na większą. Coraz bardziej potrzebujemy dostępu do internetu, który wówczas był jeszcze rarytasem. Technicznie było to możliwe wyłącznie za pomocą małej antenki, którą wsuwało się do laptopa. Takie „łącze” udostępniało się kolejnym komputerom w firmie. Kiedyś złamałem tą małą antenkę… Resztę proszę sobie dopowiedzieć, ale kto dzisiaj to zrozumie.
Rośniemy.
Pot wylany na placu boju pierwszych lat, zaczął przynosić korzyści - czytaj „kokosy”. Wychodzimy z piwnicy do „prawdziwego biura” w centrum osiedla, z dużymi oknami na świat. Mamy recepcję, salon wystawowy, trzech pracowników na miejscu i dwóch w terenie. Kolejny samochód w leasingu i dalsze plany inwestycyjne. Lepsze łącze internetowe pozwala pomyśleć o sklepie internetowych. „Zwariowałeś!” słyszałem od znajomych, którzy wówczas już kupowali przez internet płyty muzyczne, książki i części komputerowe, ale… KRZESŁA?
Lekcja pokory.
Sukcesy usypiają czujność. Po tłustych latach przyszły chude… anorektyczne. Coraz większa konkurencja na rynku, coraz mniej wygrywanych przetargów, kłopoty z producentami… Utrzymanie pracowników, biura, samochodów, koszty leasingów… Próby odnalezienia się w nowych warunkach rynku nie były łatwe. O tych samych klientów biło się kilku producentów - dla firm handlowych zupełnie brakowało wówczas miejsca. Producenci mieli problemy ze zbytem więc współpraca z nimi też nie układa się gładko. Zamiana biura na tańsze i sprzedaż samochodu nie ratowały sytuacji. Potrzebna była bardziej radykalna zmiana. Czwarty rok działalności to lekcja na całe życie, by jeść małymi łyżeczkami i nigdy ślepo nie ufać swojemu szczęściu. Dobrze, jeżeli można liczyć na wsparcie rodziny - na zapewnienie o trwaniu razem „na dobre i na złe”.
Praca organiczna.
ZNOWU SAM… ale nie całkiem. „Sztab” ludzi zastąpiła żona, a biurem stał się nasz dom. Zaczynamy od początku, ale bogatsi o doświadczenia. Cierpliwie każdego dnia dzwonię do klientów, umawiam dużo spotkań, robię projekty, wyceny… Każdą umowę z producentami analizuję po kilka razy, negocjuję lepsze warunki. Równolegle rozwijam sklep internetowy, który dobrze sobie radzi na „polu bez konkurencji” - w 2003 roku nikt jeszcze nie sprzedawał krzeseł przez internet.
Nareszcie na swoim.
Kolejne lata to wiele udanych dostaw i wyposażeń. Przy zaangażowaniu niezbędnej ilości osób do obsługi sprzedaży pamiętamy większość naszych OSOBOWYCH klientów. Cierpliwe podążanie za WASZYMI potrzebami pozwoliło nam dzień za dniem budować „naszą rodzinną firmę”, do której zapraszamy WAS na kawę lub herbatę… i w cale nie musimy rozmawiać o meblach.